Przedszkole w koronie

Irytuje mnie to „w koronie”, podobnie jak przedrostek „korona” dodawany do wszystkiego. A dwa miesiące temu uważałam to za całkiem miłe – ot, jak wiele innych rzeczy. Na początku kwarantanny napisałam kilka słów, żeby mieć pamiątkę po tym trudnym czasie. Ostatecznie ten blog (mimo wszelkich z serduszka płynących chęci) pełni funkcję raczej pamiątkową. I poczułam, że nie chcę go publikować, bo zbyt niepewnie się czuję. Dużo niepewniej niż wtedy, gdy ponad trzy lata temu, w mieszkaniu, w którym teraz mieszkam, ale wtedy nie mieszkałam, wpadliśmy rodzinnie na szalony pomysł założenia przedszkola na kredyt. Teraz widzę, że dobrze zrobiłam, bo przeorała ta przymusowa izolacja moje myślenie jak płóg, czy co tam orze ziemię. I pokazała różne rzeczy. Zapewne jak każdemu.

Jako nauczyciele jesteśmy grupą zawodową, która stanęła przed zupełnie nowymi wyzwaniami (jak wszyscy), ale nie ucierpiała w znaczący sposób. Chociaż nie wiem, to chyba zależy… Jak wszystko. Bo jako mikroprzedsiębiorczyni widzę, że jakoś bardziej musiałam być elastyczne, chociaż to znowu zależy. Fryzjerka u mnie na osiedlu na pewno odczuła zamknięcie silniej, niż fryzjer czeszący kandydatów do debaty prezydenckiej. I czym jest ten dyskomfort braku pewności w porównaniu do tych członków naszego społeczeństwa, o których mówi się rzadko lub wcale? To błędne koło porównań i zastanawiania, w każdym razie – u nas było tak, że próbowałyśmy z zajęciami „na żywo” bardzo szybko. Za szybko. Nie uwzględniając tego, że sytuacja jest trudna, każdy potrzebuje różnej ilości czasu, żeby się dostosować, a bycie z dziećmi na odległość to naprawdę nie jest to samo, co siedzenie razem w kręgu. Dużo w tym pośpiechu było z mojego sposobu działania i chęci reakcji na potrzeby innych, bez oddechu i złapania naszej realności. Do tego trzeba się przygotować.

Potem długo były u nas filmiki nagrywane z dużym zaangażowaniem i profesjonalizmem godnym podziwu a do tego materiały nastawione na „pracę w domu”. Po jakimś czasie okazało się, że to za mało i więcej rodziców potrzebuje namiastki zajęć przedszkolnych w ciągu dnia. Kolejny tydzień był na próby i sprawdzanie różnych opcji, a potem pojawiła się rutyna, która (gdyby nie możliwość otwarcia placówki) znów potrzebowałaby drobnych korekt. Teraz działamy równolegle – dzieci, które są jeszcze z różnych przyczyn w domach widują się z Panią raz dziennie przez ekran, a przedszkolaki przedszkolne działają „w nowym reżimie sanitarnym”, który u nas oznacza realnie wyłącznie więcej pracy dezynfekująco porządkowej ze strony nauczycieli. Przypominania o myciu rąk. Pewnych zmian w materiałach i codzienności. Nie zdecydowałyśmy się na całkowite opróżnienie klasy, dziewczyny nie chciały maseczek, przyłbic i fartuchów z atestem na koronawirusa. Chociaż posiadamy takowe. Jeszcze przed otwarciem bardzo trafiły do mnie słowa jednej z mam-lekarek, że po prostu trzeba założyć, że otwierając przedszkole i posyłając tam dzieci, stajemy się jedną „rodziną” i o tyle osób poszerzamy tych najbliższych, z którymi mamy kontakt.

I już czwarty dzień minął dobrze, tak myślę. A ja zacytuję tu samą siebie sprzed dwóch miesięcy, zanim podzielę się najzłotszą z koronamyśli:

„Mam w życiu kilka postanowień. Że nie będę jadła za dużo czekolady, że każdego roku zrobię jogę z Adriene (30 dni na pierwsze 30 dni roku), choćby miało to trwać do czerwca, że nie będę przechodziła na czerwonym jak patrzą dzieci, ale nade wszystko, że nie będę człowiekiem, który się zna na wszystkim i na każdy temat ma swoją opinię, którą musi się podzielić ze światem. Ale ten blog, to taki pamiętnik z czasu nie do przetrwania (zakładania w trzy miesiące przedszkola, gdy nie ma się w temacie doświadczeń). Szkoda, żeby zabrakło wpisu o nim. O koronawirusie. Bo tenże wgryza się już w tkankę naszej działalności, za jakiś czas dobrze będzie wrócić do tego wpisu i pomyśleć „no to już całe szczęście za nami”, a przynajmniej na to liczę.

Nie jestem epidemiolożką, ekonomistką, ani wróżką. Trochę jestem w rozkroku, czyli przecieram klamki płynem do dezynfekcji, równocześnie przeklinając w duchu ze strachu o przyszłość firmy wobec niechybnie czekających nas trudności gospodarczych. A najczęściej wypowiadane przeze mnie zdanie, to „ciekawe, co to będzie” – tak przynajmniej twierdzi mój mąż, który nie słyszy jak często w ciągu dnia mówię „a guuuu”. Jestem za to osobą od kilku lat pracującą w służbie edukacji, poza głównym nurtem, ale wciąż w prądzie systemu. I od kilkunastu dni przecieram oczy ze zdumienia.

Zaczęło się od internetu rodzicielskiego, od wezwań do kreatywnego spędzania czasu z dziećmi, miliona pomysłów na…, polecanych stron internetowych, po posty w apokaliptycznym tonie wzywające do wykorzystywania tego czasu na budowanie relacji, patrzenie sobie w oczy i hasanie po lesie, nie na uczenie. I nie wiedziałam, co myśleć, poza tym, że nie muszę myśleć nic. Bo mamie z trójką dzieci w domu może być ciężko (z jednym też), to nie jest w żaden sposób naturalna sytuacja, żeby jedna osoba zajmowała się dziećmi bez możliwości wyjścia z domu i skorzystania ze wsparcia. Jeśli jej te memy pomagają, to niech ich będzie jak najwięcej. Dzieci zwykle mają jeszcze kontakt z tym, co je wspiera i sięgają po to łatwiej. Z drugiej strony komuś może pomagać sto tysięcy zabaw z przedszkolakiem, też fajnie. Inny może mieć potrzebę pisania literek. Oglądania bajek. Bo ja wiem, wszystkiego.

Potem zaczął się chaos i wrzenie na forach nauczycielskich. Sto razy obiecałam sobie, że wypiszę się z niektórych z nich, bo szkoda czasu, ale jakoś się nie wypisałam. Niejasny przekaz z mediów, zalew mejli z napisem PILNE, rozdarcie. Gdybym pracowała w liceum, wiedziałabym jak sobie poradzić. A tak…? Praca w przedszkolu jest jedną z tych, w których modne mindfulness i inna uważność na tu i teraz przychodzą niejako z przymusu. Największym narzędziem pracy nauczyciela jest nauczyciel. Z drugiej strony nikt nie powiedział „wszyscy nauczyciele idą na urlop”, pensje zostają pensjami, trzeba pracować. Ale jak? Co robić, co mówić, jak zarządzić kryzysem i czy w ogóle trzeba to robić, na ile wolności w tym wszystkim można sobie pozwolić. Co się dzieje? I tak dochodzimy do tego, co jest opowieścią o tym, co u nas, stałą na tyle, na ile może być stała. Z czego się bardzo cieszę, widząc, jakie inni miewają kłopoty.

Bo w sytuacji, gdy nikt nie wiedział co robić, nauczycielki z naszego przedszkola próbowały. I wypracowały to, co możliwie służy dzieciom, ale i im. Nie da się z dnia na dzień przebranżowić, ja nie wiem jak one to robią, że z osób których praca była wręcz fizyczna, potrafiły się przestawić na pracę bardzo komputerową. Ja nie wiem, nie muszę, ja jestem na „urlopie”. Tylko kolejny raz czuję i to powinno zostać tu, w tym kochanym pamiętniczku, że gdyby nie ludzie, to ta praca miałaby zupełnie inny wymiar. I o tym było ostatnie pół roku w naszym przedszkolu. I mam nadzieję, że o tym będą kolejne miesiące.

Nikt nie był przygotowany na zdalne nauczanie. Przedszkola znowu potraktowano jak szkoły, co oczywiście mija się z celem. Brakuje wytycznych, nieszczególnie wiem nawet co wpisać w dzienniku, ale tak naprawdę to mało istotne. Ważne, żebyśmy wyszli z tego stanu zawieszenia. Wrócili do sal, dzieci, rodziców i codziennych kłopotów. A póki to się nie stanie, przyglądajmy się sobie i innym.

Co ja widzę? Codziennie nowy materiał dla dzieci, dostosowany do ich możliwości, ciepły głos Pań z ekranu, przedszkolne piosenki, przedszkolne nagrania. Oczywiście próbowałyśmy z onlinem, dla mnie ciekawie było patrzeć na to jak się kreśli nasza nowa zawodowa rzeczywistość, ale jednak grupa przedszkolaków na wideokonferencji, to jeszcze nie ten czas.

W kwestiach formalnych, w czasie kryzysu myślimy oczywiście o tym, czy uda nam się go przetrwać w miarę bez szwanku. Nie jestem nerwowa, nie poszukuję odpowiedzi na tysiące pytań i nie snuję czarnych scenariuszy, chociaż bezpieczniej bym się czuła mając firmową trzymiesięczną poduszkę finansową… Ale przyjmiemy wszystko, co los przyniesie. I oby przyniósł jak najlepsze rzeczy, bo chcemy od września ruszyć z czymś naprawdę wyjątkowym. A jak nie, to nie wiem. Zawsze jest jakaś alternatywa. Najwyżej o tejże zostanie tutaj ślad.

Dobrze się miejcie wszystkie (dobre) przedszkola i wszystkie przedszkolaki”.

Czuję nostalgię, jakże mało wiedziałam w marcu tego roku, ileż było jeszcze przed nami… Nami przedsiębiorczyniami, nauczycielkami, rodzicami. A to nawet nie jest ten zakręt, za który chcę i boję się zajrzeć. Tak się zarzekałam, że nie lubię się znać na wszystkim, a w trzy dni musiałam zostać ekspertką od zapobiegania rozprzestrzenaniu się wirusa w placówce opiekuńczej. Epidemiolożką, specem z z sanepidu, kobietą od zarządzania kryzysem. Moim ulubionym momentem był ten, gdy wymieniałam milionową wiadomość z jedną z zaprzyjaźnionych dyrektorek przedszkola (którą z tego miejsca najserdeczniej ściskam) z zapytaniem „czy pediatra na webinarze mówiła coś, czego nie wiemy?”. Oczywiście nie. Naprawdę wiedziałyśmy już wszystko. I można czuć żal za postawienie w takiej sytuacji, ale chyba lepiej skupić się na tym, czego się nauczyłyśmy.

A procesy między ludźmi? To dopiero było pole do obserwacji. Być może będzie kiedyś przestrzeń do pomyślenia o tym szerzej w kontekście naszego małego miejsca.

I te wszystkie fantastyczne wydarzenia online, w których brałabym udział jak szalona, gdyby nie mocno ambiwalentne uczucia do mojego telefonu, komputera, wszystkiego co nie jest lasem albo drugim człowiekiem. Sam las zresztą stał się symbolem, przestał na moment być lasem.

I tylko o jednym myślę, że jest niezmienne – najważniejsze są relacje. Bycie w tym samemu byłoby nie do wytrzymania. Dobrze było być w kontakcie z rodzicami przedszkolaków, właścicielami placówek w tej samej sytuacji, innymi mikroprzedsiębiorcami, dostawać i dawać. Szalony majowy długi weekend spod znaku procedur, harmonogramów i opracowań tak bardzo umiliły mi ciastka od Beaty Najdy, gdyby nie ta porcja mogłabym mieć większe kłopoty z myśleniem!

A teraz już jesteśmy, już jest kilkoro pierwszych dzieci. I spacery do lasu. Mnie tam nie ma, ale (o paradoksie!) wcale nie myślę o pracy, gdy wiem, że dzieje się w tym nowym, ale cudownie bliskim mego sercu rytmie. I dużo w tym zaufania, zamiast lęku, co jest jedną z mantr istotnej dla mnie teraz grupy.